poniedziałek, 25 stycznia 2016

Pielęgnacja włosów #1/2016 - maska z biedronki.

8 komentarzy:
Dzisiaj miała pojawić się recenzja pewnego produktu, który całkiem nieźle mi się sprawdza. Jednak podczas porannego mycia głowy, doznałam szoku i pomyślałam, że mogę napisać o dzisiejszej pielęgnacji :D Trochę moje włosy dopieściłam i mimo, że efekt nie jest najlepszy, to zapraszam do czytania.
Swoją pielęgnację zaczęłam już wczoraj wieczorem, od olejowania. Mój sposób na olejowanie ostatnio wygląda tak, że do butelki z atomizerem wlewam odrobinkę wody, jakąś mieszankę olejów i pryskam tym włosy. Jest to sposób szybki, to raz, a dwa - włosy mi przy tym mniej wypadają, niż przy klasycznym olejowaniu. Wczorajsza mieszanka to różany olejek z Evree, który nie sprawdził mi się do twarzy i jakoś muszę go zużyć, oraz dwa oleje firmy Etja - konopny i krokoszowy. Olej konopny uwielbiam i działa super, fajnie dociąża, natomiast krokoszowy dopiero zaczęłam testować.


Po przebudzeniu się rano, jeszcze przed śniadaniem, pobiegłam do łazienki zaaplikować maskę na włosy. Był to produkt kupiony w Biedronce, za jedynie 1,49zł. Maska jest firmy Perfect.Me i nazywa się Repair & Colour Save. Nigdy o tej firmie nie słyszałam. Zaaplikowałam maseczkę, która miała dość dziwną kremowo-żelową konsystencję i poszłam jeść śniadanie. Potrzymałam ją na włosach w sumie jakieś 30 minut.


Następnie poszłam wziąć kąpiel i zmyć oleje i maskę. Włosy myję zawsze 2x, ostatnio duetem ze zdjęcia. Najpierw szamponem z Schaumy, następnie tym z Radical med. Są to silnie oczyszczające szampony. Jakie było moje zdziwienie, gdy włosy, pomimo mycia nadal były miękkie, było czuć, że maska na nich jest. Różnie to bywa, gdy maskę nakłada się przed myciem, tak jak ja to zawszę robię. Czasami zmyje się cały produkt i nie czuć, że coś było nałożone. Tym razem byłam naprawde w szoku, bo nadal czułam, że na włosach była maska i szczerze mówiąc, nie czułam potrzeby nakładania odżywki. Jednak mam zasadę, że zawsze, nawet na minutkę nakładam coś po myciu.


Tym razem padło na odzywkę firmy Nivea Intense Repair. Lubię tę wersję, jednak wersja Long Repair bardziej mi podpasowała. Gdy zaaplikowałam odzywkę to włosy były.. Cudowne. Zero splątania, idealna gładkość i miękkość. Byłam zadowolona. Gdy włosy lekko podeschły, wtarłam w końcówki dwie pomki serum Biovax i czekałam, aż wyschną całkowicie, by zrobić im zdjęcie.


Moje włosy są bardzo niefotogeniczne :P Nawet gdy na żywo wyglądają dobrze, aparat wyłapuje wszelkie ich niedoskonałości. Jednak muszę przyznać, że dzisiaj faktycznie się spuszyły. W dotyku były i są cudowne. Mogłabym je miziać i miziać :D Jednak coś musiało im nie podpasować. Nawet znajoma, z którą się dziś spotkałam zauważyła, że mam bardziej spuszone włosy niż zwykle.

Mimo, że zapowiadało się świetnie i przy myciu byłam zaszokowana działaniem maski, to efekt końcowy wypadł średnio. Kupiłam w Biedronce jeszcze dwie dostępne wersje tej maski i będę testować. Mam nadzieję, że zadziałają jeszcze lepiej niż ta.  Ogólnie jednak, nie załamuję się tym puchem i wierzę, że kolejna pielęgnacja przyniesie lepsze efekty. :D

czwartek, 21 stycznia 2016

Ziaja Med, kuracja lipidowa, fizjoderm, krem na dzień / na noc.

7 komentarzy:
Około miesiąc temu zaczęły się moje problemy z cerą. Miałam ogromny przesusz, czułam ogromne napięcie, skóra się łuszczyła. Przejrzałam pół internetu w celu znalezienia preparatu, który mi pomoże. Po krótszym namyślę pobiegłam do apteki i skusiłam się na krem kuracje lipidową z Ziaji.



Opis producenta:


Skład:

Zapach:
Jest słabo wyczuwalny, jednak lekko chemiczny.


Opakowanie:
Miękka tubka o pojemności 50ml, z której łatwo wycisnąć odpowiednią ilość produktu. Problem może być jedynie, gdy krem się już kończy.

Konsystencja:
Dość gęsta, jednak nie ma problemu z rozprowadzeniem kremu na twarzy.

Dostępność:
Apteki.

Cena:
15-20zł.

Moja opinia:
Szczerze mówiąc.. Krem jest dość dziwny. Używałam go na dzień i na noc, po oczyszczeniu buzi i stonizowaniu jej. Mimo, że ma dość gęstą konsystencję, to szybko się wchłaniał. Jednak.. Okropnie piekła mnie po nim skóra, przez około minutę po nałożeniu. Później czułam ulgę i jakby złagodzenie. Krem przez chwilę pozostawiał na twarzy świecący film. I tutaj zaczynają się schody.. Po gdy po około 5-10 minutach ten film znikł, czułam się tak jakbym nic nie nałożyła na twarz. Zero efektu nawilżenia, skóra nadal była ściągnięta. Nie wiedziałam, czy tak musi być, czy po prostu moja skóra się z nim nie polubiła.. Stosowałam go przez ponad dwa tygodnie. Efektu nie zobaczyłam niestety żadnego. Skóra dalej się łuszczyła i była mega przesuszona. Dodatkowo, po tych dwóch tygodniach, zostało mi kremu, może na 2/3 użycia. Można więc wywnioskować, że produkt do najwydajniejszych nie należy. Jedyny plus, jaki mogę mu przypisać, to fakt, że mnie nie zapchał. Dodatkowo, zauwazyłam, że podkład mi się lepiej utrzymuje. Nie wiem jednak, czy była to zasługa tego kremu,czy tego, że przez ten przesusz, skóra w strefie T przetłuszczała mi się w minimalnej ilości. Reasumując - nie polecam tego kremu. Bardzo lubię Ziaję, ale ten produkt u mnie nie dał żadnych efektów. Może przy mniej wymagającej cerze dałby radę, ja jednak jestem na nie.

piątek, 15 stycznia 2016

Sylveco, lekki krem nagietkowy.

5 komentarzy:

Witam wszystkich cieplutko na moim blogu po dłuższej przerwie. :) Nowy rok zaczął się dla mnie dość intensywnie, zmiana diety, nawyków, więcej obowiązków.. Musiałam poukładać kilka spraw, ale jestem i nie zamierzam już robić sobie przerw. :)) Dzisiaj zapraszam na notkę o kremie, z którą długo zwlekałam.. Dawałam mu kilka szans, chciałam wierzyć, że jeszcze zadziała lepiej. Jednak po 3 miesiącach przyszedł czas na werdykt. Zapraszam na recenzję lekkiego kremu nagietkowego firmy Sylveco. 



Opis producenta:


Skład:


Opakowanie:
Leciutka, plastikowa buteleczka z pompką. 

Zapach:
Jakiś taki ziołowy, z domieszką czegoś nieprzyjemnego. Na szczęście nie jest intensywny i nie czuć go po aplikacji.

Konsystencja:
Średnio gęsta, nie spływa z dłoni.

Cena:
25-35zł.

Dostępność:
Apteki, sklepy zielarskie.

Moja opinia:
Kupiłam ten krem z myślą o używaniu go na dzień. Czy to wtedy gdy siedzę cały dzień w domu, czy też wtedy, gdy wychodzę z domu na dłużej i nakładam na siebie full make-up. Krem trochę tępo się rozprowadza. Szybko się wchłania, ale zostawia taką minimalnie jakby tłusto-lepką powłokę. Stanowczo nie sprawdził mi się jako baza pod makijaż. Podkład wyglądał na nim ciężko, skóra wyglądała na zmęczoną, na dodatek makijaż krócej się trzymał. Krem nieodpowiednio nawilżał moją skórę. Po zmyciu makijażu czułam szortkość i suchość. Na dni "no make-up" też się nie sprawdzał. Miałam wrażenie ciągle, że czegoś mojej cerze brakuje, że powinnam coś jeszcze nałożyć. Teraz, gdy mam problem z ogromnym przesuszem skóry - nawet go nie dotykam, bo gdy nałożyłam go dwa razy.. Otrzymałam jeszcze większą suchość niż miałam wcześniej. Nie zauważyłam, by krem goił jakieś moje zmiany skórne. Przez jakiś czas miałam wrażenie, że mnie zapycha i do dziś nie wiem, czy to była jego sprawka. Jednak osoby, które mają cere z tendencją do zapychania, powinny uważać. Bardzo żałuję, że ten krem mi się nie sprawdził, bo ma bardzo ładny i naturalny skład. :) Nadal będę szukać naturalnego kremu na dzień.